czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 20

Wpoił się w moje usta, nogą kopnął w jakieś drzwi otwierając je.
Weszliśmy i zaczął mnie rozbierac.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Poczułam na swoich plecach zimny stół a mój oddech przyspieszał. Justin całował moją szyję, dekold i brzuch, przechodziły mnie ciarki rozkoszy. Wplotłam ręce w jego szatynowe włosy i przyciągnęłam do siebie znów złączając nasze wargi. Nasze języki walczyły o dominację, oddechy były nie równe. Byłam w samej bieliźnie jak i on, przygryzłam wargę patrząc na jego ciało.
-Jesteś piękna. -uśmiechnął się i pocałował w policzek.
-A Ty seksowny. -zachichotałam i całowałam go delikatnie po szyi.
Wiedziałam że właśnie się uśmiecha i przygryza wargę, ulegał gdy ssałam bądź przygryzałam jego szyję. Zdjął ze mnie wszystko, moje ciało było w pełnej okazałości a więc zsunęłam jego bokserki. Uśmiechnął się łobuzersko i nachylił nade mną szepcząc miłe słowa w moje usta. Przyciągnęłam go do siebie tak że między nami nie było żadnej szczeliny. Swoją ręką błądził po moim ciele a na mojej skórze były już ciarki, gdy zjechał nią na podbrzusze i spojrzał mi w oczy kiwnęłam głową i pocałowałam go w dolną wargę. Pieścił moją kiebiecośc a ja czułam się jak w niebie, jęczałam mu cicho w usta przez co się podniecał jeszcze bardziej. Wargą pieścił moje piersi, a ja jęczałam jeszcze głośniej. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, spojrzeliśmy na siebie przestraszeni i zeszliśmy ze stołu ubierając się jak najszybciej. Otworzyliśmy drzwi i wybiegliśmy śmiejąc się. Uciekliśmy za róg i spojrzeliśmy kto to. Lekarz najwidoczniej chciał wziąc leki a my chcieliśmy się pieprzyc w sali z lekarstwami. Wybuchliśmy śmiechem i oparliśmy się o ścianę. Usiadłam i zawiązałam buty a Jus podszedł do okna patrząc na niebo. Podbiegłam i zauważyłam szare i czarne chmury z daleko, wiedziałam że jednak nici z naszej plaży. Usiadł na parapecie a ja obok niego i położyłam głowę na jego ramieniu, spojrzałam na telefon i dochodziła już 13 a obiad miał byc za 30 minut.
-Mamy jeszcze trochę czasu, gdzie idziemy skarbie? -spytał się mnie zerkając.
-Nie mam pojęcia może na taras? -uśmiechnęłam się pod nosem.
-Nawet dobry pomysł, zastanawiałem się nad następną salą ale no.. -zaczęliśmy się głośno śmiac.
-Chodź. -zeszłam z parapetu i złapałam go za rękę.
Chłopak zeskoczył i szliśmy w stronę wyjścia ze szpitala, usłyszałam grzmot przez co się przestraszyłam i wtuliłam od razu w Biebera. Uśmiechnął się i podniósł mnie na rękach przytulając mocno a ja owinęłam nogi w okół jego pasa. Puścił mi oczko i stanęliśmy przed wielkim oknem patrząc na deszcz bijący o szyby i błyskawice. Rozmyślałam co teraz u mamy, chciałam by wróciła, postanowiłam gdy tato przyjdzie pogadam z nim o całej tej sprawie i dowiem się wszystkiego. Jus cmoknął mnie w polik i wypadłam z rozmyśleń, uśmiechnęłam się i bez słowa szliśmy już w kierunku bufetu. Dziś na obiad była jakaś sałatka, frytki i ryba, nałożyłam sobie mało a szatyn wręcz przeciwnie. Uśmiechnęłam się i poszłam do naszego stolika na którym scyzorykiem bądź nożem były wygraberowane nasze imiona w sercu. Spojrzałam na chłopaka idącego w moją stronę a uśmiech miałam od ucha do ucha. Pocałowałam go w policzek a ten wiedział już o co chodzi, usiedliśmy i zaczęliśmy zajadac. Gadaliśmy o znajomych w końcu mieli przyjśc a wciąż ich nie ma.. Naglę usłyszałam jak ktoś się krztusi, popatrzałam a przy stole starczy pan trzymał się za szyję i dusił się. Uderzyłam Juju w rękę i podbiegliśmy do niego, nikogo nie było na obiedzie gdyś przyszliśmy na wcześniejszą porę. Mężczyzna jadł rybę i musiała mu utknąc ośc w gardle, nie wiedziałam co robic, panikowałam i wołałam lekarzy. Bieber zaczął mu pomagac tak jak uczy się na pierwszej pomocy, w ten czas przybiegły do nas dwie pielęgniarki które były takimi ofermami że zauważyły co się dzieje i uciekłym. Wkurzyłam się i bałam że zaraz ten człowiek może stracic życie, chciałam biec po mojego lekarza lecz akurat pan wypluł ośc. Podałam mu szybko szklankę wody i pomogliśmy mu usiaśc. Zaczął dziękowac Justinowi i zarazem mnie, przytuliłam się do chłopaka i odeszliśmy od niego pozostawiając go w opiece pielęgniarki. Nie chciałam już jeśc, odnieśliśmy talerze a na zewnątrz zaczęło się przejaśniac.
-Justin, to takie odważne że pomogłeś temu człowiekowi. -uśmiechnęłam się tuląc go.
-Oj skarbie, tylko mu pomogłem. W końcu ktoś musiał. -stanęliśmy pod moimi drzwiami.- Za 15 minut przy wejściu? -uśmiechnął się.
-Dobrze. -pocałowałam go delikatnie w usta i weszłam do siebie.
Wyjęłam z torby bluzę i położyłam na łóżku, związałam włosy w kitka i poprawiłam delikatnie makijaż. Usiadłam na krzesełku i wyjęłam telefon, miałam sms od taty ''Kochanie muszę Ci coś powiedziec, dręczy mnie to od telefonu z mojej podróży. Będę u was wieczorem!''. Zmartwiłam się i przestraszyłam gdyż nie wiedziałam o co może mu chodzic. Westchnęłam i ubrałam bluzę, zamknęłam drzwi i szłam w stronę wyznaczonego miejsca. Ukochany już czekał uśmiechnięty i promienny, uwielbiam go takiego. Podeszłam i przytuliłam się.
-To gdzie idziemy? -spytałam.
-A zobaczysz. -uśmiechnął się i otworzył nam drzwi.
Uwielbiałam zapach po deszczu bądź burzy, rozglądałam się i nie było zbyt wielu ludzi w okolicy. Nie miałam pojęcia gdzie on mnie prowadzi. Uśmiechał się gdy zerkał na mnie a ja odwzajemniałam choc nie wiedziałam o co mu chodzi. Byliśmy na jakimś pustkowi, jedynie co widziałam to wielki budynek i konie obok niego.
-Jus gdzie my idziemy?
-Niespodzianka skarbie. -pocałował mnie w polik.
-Ugh.. No dobrze. -powiedziałam wzruszając ramionami.
-Teraz zamknę Ci oczy, dobrze? -kiwnęłam głową a on nałożył na moje oczy bandankę.- Ufasz mi?
-Tak ufam. -uśmiechnęłam się i złapałam go mocno za rękę.
Czułam jak idziemy po jakiś kamykach a później trawie. Gdy stanęliśmy pocałował mnie w czoło.
-Pamiętasz jak panicznie boisz się koni? -spytał.
-Tak pamiętam.. Dlaczego o to pytasz?.. -powiedziałam załamującym głosem.
Odwiązał mi oczy a przede mną stał ogromny brązowy koń. Przestraszyłam się i zaczęłam płakac, chciałam uciec lecz szatyn złapał mnie i przytulił.
-Spokojnie, on Ci nie zrobi krzywdy. -pocałował mnie w czoło.
Zmoczyłam lekko jego koszulkę od łez, nie chciałam się odwracac i stac twarzą w twarz z tym zwierzęciem, bałam się. Justin wziął moją rękę drżącą rękę i położył na szyi konia. Chciałam ja zabrac lecz mi nie pozwalał, czułam się dosyc bezpiecznie będąc w niego wtulona. Uspokoiłam się i odwróciłam, moje źrenice się powiększyły ale się już tak nie bałam jak na początku. Było nawet miło, jeździłam ręką po sierści konia i dawałam mu kawałeczki cukru w kostkach. Uśmiechałam się sama do siebie gdy to robiłam, wiedziałam że mogę przezwyciężyc strach gdy mam ukochanego obok. Podszedł do nas jakiś facet, był to chyba właściciel tej ogromnej farmy. Z Bieberem mówili sobie po imieniu i gadali normalnie a więc już pewnie się znali.
-A gdzie moje maniery! Witam. -podał mi rękę.- Jestem Josh a to moja farma. -zaśmiał się i pokazał do okoła ręką.
-Miło mi poznac, jestem Marta. -uśmiechnęłam się.- Zabrzmiało jak z jakiegoś filmu.
Zaśmialiśmy się we trójkę a znajomy opowiadał mi mnóstwo rzeczy o koniach o których nie miałam nawet zielonego pojęcia. Nagle przyniósł sprzęt na konia, zarzucił i zapiął wszystko dokładnie na nim a zaraz dziewczyna przyprowadziła jeszcze jednego konia. Wiedziałam że chodzi tu o jazdę, nie chciałam, znowu zaczełam się bac że spadnę. Lecz żaden z nich nie przejmował się tym że nie chcę, Justin wziął mnie na ręce i posadził na koniu, pokazał wszystko, podziękowałam i pocałowałam go. Usiadł na drugim koniu a Josh prowadził konie wychodząc na jakąś polanę. Bałam się i trzymałam z całych siły za smyczkę.
-No to sobie pojeździjcie a ja idę załatwic parę spraw. -po czym odszedł.
Jusowi najwidoczniej bardzo się podobało, jeździł na koniu dosyc dobrze. Uśmiechaliśmy się do siebie po czym zatrzymał swoje zwierze i był bardzo blisko mnie.
-Podoba Ci się? -pocałował mnie w polik.
-Tak, bardzo lecz trochę się boję że spadnę.
-Spokojnie, będziemy tylko na nich tak jakby spacerowali. -zaśmialiśmy się.- Później zostawimy je na farmie i pójdziemy na kolacje dobrze?
-Zgadzam się, skąd taki pomysł na to wszystko? -uśmiechnęłam się.
-Chciałem sprawic Ci przyjemnośc i byś w końcu przestała się ich bac. -poklepał konia po szyi.
-Dziękuję, to bardzo miłe. -pocałowałam go w usta.
Jeździliśmy po polanie i zauważyliśmy w oddali mały wodospad i jeziorko, przyspieszyliśmy konie i pojechaliśmy w tamto miejsce. Zatrzymaliśmy koniec, szatyn zszedł i zawiązał swojego konia do drzewa po czym pomógł mi i zrobił to samo z moim. Poszyliśmy na piasek i usiedliśmy przy wodzie. Było tu pięknie, woda przeźroczysta aż było widac własne odbicie i ryby które tam pływały, delikatny szum małego wodospadu, słońce wychodzące zza drzewa i głos ukochanego. Czułam się jak w siódmym niebie, zapewne chłopak też. Siedzieliśmy wtuleni w siebie i nuciliśmy piosenki, zaczęliśmy trochę rozmawiac o naszym życiu za parę lat. Z nikim innym nie chciałam go dzielic jak z Justinem, szatyn powiedział mi to samo przez co uśmiech nie schodził mi z twarzy. Na zawsze razem, tylko te słowa chodziły mi po głowie. Poczułam jak kropla wody kapnęła mi na polik a Juju ją starł. Nasze czoła złączyły się a ręce owinęły w okół szyi. Pocałował mnie delikatnie w górną wargę a potem dolną, uśmiechnęliśmy się do siebie i złączyliśmy nasze usta. Całowaliśmy się a kapiące krople deszczu na nas nie przeszkadzały nam, całował mnie tak namiętnie że rozpływałam się coraz bardziej za każdym dotykiem. Zaczęło padac mocniej  i grzmic, konie najwidoczniej się przestraszyły bo było je słychac. Wstaliśmy i pobiegliśmy w ich stronę, zaczęliśmy uspokajac i dosiedliśmy je. Szybkim galopem pędziliśmy w stronę farmy, poczułam jak koń wierci się i zaczyna podskakiwac. Bałam się że zaraz stanie na swoich tylnych nogach a ja spadnę.. Po nie całych 15 minutach byliśmy już na miejscu, Josh wziął konie i zaprowadził je do stajni. Weszłam by się z nimi pożegnac a Justin został na zewnątrz. Pocałowałam oby dwa w głowę i pogłaskałam, cieszyłam się że mogłam to zrobic. Wychodziłam już ze stajni gdy usłyszałam jak Justin kłóci się z kimś rozmawiając przez telefon. Krzyczał i wyklinał, niestety nie mówił żadnego imienia tylko że nie może mnie nikt dotknąc ani zranic..

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam że tak długo nie dodawałam ale niestety dużo nauki i obowiązki domowe zabierały mi ten czas.. Mam nadzieję że podobają wam się rozdziały i czytacie je:) Dziękuję za ponad 5 tysięcy wyświetleń!
Kto czyta ten komentuje kicie! :*

2 komentarze: